Niewinne 8-miesięczne DZIECKO…
Facet pijany jak bela otwiera mi drzwi do pomieszczenia, które nie przypominało nawet obory. Wchodzę – w środku coś żywego się poruszyło. W ciemności widzę błysk pary ogromnych smutnych oczu.
Poza tym nic nie widać, ale czuję, że to jest ONA! Oświetlam telefonem przestrzeń przed sobą telefonem i teraz już widzę – tak, to ona… Ma spuchniętą nogę, więc pytam faceta, co jej się stało, ale on nawet nie wie… Jest w stanie takiego upojenia alkoholowego, że ten jego brak wiedzy zupełnie mnie nie dziwi… A poza tym opuchlizna nogi konia nie jest przecież żadną przeszkodą w jego transporcie do rzeźni!
Przeczytajcie proszę, jak to się zaczęło…
Gromcię poznałyśmy na targu w Skaryszewie w 2017 roku. Stała z „przyszywaną” jak się później okazało, mamą. Była przerażona, zniewolona i trzęsła się ze strachu… Niespełna roczne końskie dziecko… Nie miałyśmy przy sobie tyle pieniędzy, aby ją od razu uratować.
Po Skaryszewie szukałyśmy jej wszędzie i cudem udało się nam odnaleźć ją w tuczarni – czyli w ostatnim przystanku przed transportem do rzeźni. Była zamknięta w ciemnej, ciasnej komórce, w której nie było nawet jednego okna. Na widok swojego oprawcy drżała ze strachu. Przy komórce stał długi kij, którym była bita. Do dziś trudno nam uwierzyć, że miałyśmy to wielkie szczęście i że udało się nam ją odnaleźć… Efekty tamtego tuczenia Gromci ziemniakami widoczne są do dziś. Nadal ma w związku z tym anemię, a do pełnego zdrowia jeszcze dużo jej brakuje.
Teraz Gromcia jest szczęśliwą dziewczynką. Zaaklimatyzowała się w naszym pensjonacie, wie że niczego jej nie zabraknie i nikt jej już nie skrzywdzi. To silna klacz, a imię Gromcia dostała, ponieważ będzie naprawdę ogromna!
Gromcia sama wybrała sobie przyjaciela, jest nim kawaler Tommy. Ich wzajemne zainteresowanie zaczęło się jakiś czas temu. Najpierw były niewinne spojrzenia i rżenie z dwóch sąsiadujących obok siebie padoków. Później chęć przebywania razem była już tak ogromna, że oboje dewastowali ogrodzenie, które dzieliło ich od siebie. W końcu stajenni się poddali i koniki zostały wpuszczone na wspólny padok. To było trafne posunięcie, bo od tej pory ogrodzenie nie doznaje uszczerbku, a między tą parą coś wyraźnie iskrzy. Są absolutnie nierozłączni! Razem galopują, razem skubią trawkę, razem piją wodę i razem psocą.
Żeby otrzymywać na bieżąco moje zdjęcia i informacje o mnie zaadoptuj mnie wirtualnie.